20 października 2021 roku (w wieku 87 lat) odszedł Jan Kwilecki, pionier ratownictwa wodnego, sędzia pływacki, nestor gorzowskich wuefistów. Był on nie tylko aktywnym działaczem społecznym, laureatem wielu nagród, ale również potomkiem wielowiekowej rodziny szlacheckiej, która osiadła w Kwilczu (pow. międzychodzki, woj. wielkopolskie).
Zapraszamy do przeczytania historii Jana Kwileckiego.
Początki
Jan Kwilecki urodził się 17 marca 1934 roku w Poznaniu jako najmłodsze dziecko Dobiesława Kwileckiego i Zofii Załuskiej. Miał liczne rodzeństwo – siostry Marię Izabelę, Marię Henrykę oraz braci Przemysława, Lecha, Andrzeja. Mimo przyjścia na świat w stolicy Wielkopolski, młody hrabia Kwilecki (herbu Byliny) dzieciństwo spędził w rodzinnym Kwilczy, gdzie w 1939 roku zastała go II wojna światowa. Wówczas rodzina Kwileckich wyjechała do Czarnożył, a potem do Iwonicza, gdzie przetrwała czas wojennej zawieruchy. Jednak powrót po wojnie do Kwilcza okazała się niemożliwy, bo rodzinny majątek został upaństwowiony. Dlatego młody Kwilecki osiedlił się w Poznaniu, gdzie skończył szkołę podstawową, a także poznańską AWF w 1955 roku. W tym samym roku udało mu się również uzyskać uprawnienia sędziego pływackiego. Niewiele później, bo 25 sierpnia 1956 roku w podpoznańskim Swarzędzu, wziął ślub z młodszą od siebie o rok Marią Markiewicz.
Działalność w Gorzowie Wielkopolskim
Gdy w 1959 Marii i Janowi Kwileckim urodził się jedyny syn, Krzysztof, cała rodzina przeniosła się do Gorzowa Wielkopolskiego. Pan Kwilecki znalazł tam zatrudnienie w różnych szkołach i placówkach jako nauczyciel wychowania fizycznego. Był jednym z pierwszych dyplomowanych belfrów tego przedmiotu w mieście. W trakcie swojej długiej kariery wychowywał młodzież m.in. w PTRR w Zieleńcu, Technikum Ekonomicznym (1963-1964), Technikum Elektromechanicznym (1964-1970), Techniku Gastronomicznym (1972-1978), a od 1991 w I Społecznym LO, którego przez chwilę był dyrektorem (2006/2007).
Ratownictwo wodne
Działalność zawodowa Jana Kwileckiego nie ograniczała się jednak tylko do nauki wychowania fizycznego. Jego intensywną aktywność można było obserwować również w ratownictwie wodnym i pływaniu. Był oddanym trenerem Gorzowskich i Myśliborskich pływaków, ale na tym nie poprzestał. Zorganizował LZS w Zieleńcu zwany klubem „Zieloni”, a ponadto był prezesem Okręgowego Związku Pływackiego. Dodatkowo jako instruktor WOPR (legitymacja nr 102) szkolił młodzież z zakresu ratownictwa wodnego stając się pionierem w tej dziedzinie w swoim regionie. Przez pewien czas był również członkiem Zarządu Głównego WOPR.
Odznaczenia i nagrody
Za swoje ogromne zaangażowanie w życie społeczne Jan Kwilecki był wielokrotnie nagradzany. Jednym z najważniejszych odznaczeń są Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (1989) i Złoty Krzyż Zasług (1976). Jednak na tym lista się nie kończy. Jan Kwilecki otrzymał również medal „80-lecia ratownictwa wodnego w Polsce” oraz „60-lecia Polskiego Związku Pływackiego”.
Fragment wywiadu dla Gazety Lubuskiej
Fragment wywiadu opublikowanego 15 marca 2016 roku na łamach Gazety Lubuskiej przez redaktora Tomasza Ruska.
https://plus.gazetalubuska.pl/jak-wieku-82-lat-miec-kondycje-pan-jan-wie-to-najlepiej-rozmowa/ar/9720938
(J. Kwilecki jest wyższy ode mnie. Nie ma brzucha, widać, że dba o kondycję. Gdy podaje mi dłoń
na powitanie, ściska moją mocno, pewnie). Które to urodziny będzie pan miał w czwartek?
Urodziłem się 17 marca 1934 r., więc będą to 82. urodziny.
Świetnie pan wygląda. To zasługa genów? Stylu życia? Codziennej pracy nad sprawnością i
kondycją?
Wszystkiego po trochu. Przyznaję, że staram się codziennie być aktywnym. Nie wolno mi już pływać –
czego bardzo mi brak. Jednak spacerować mi wolno, jeździć na stacjonarnym rowerze także, więc staram
się to robić regularnie (śmiech).
Pytam o to nie bez kozery: jest pan jednym z pierwszych dyplomowanych nauczycieli wychowania
fizycznego, jacy byli w Gorzowie. To prawda?
Tak. Ukończyłem poznański AWF. Najpierw pracowałem krótko w Zielonej Górze, ale w 1957 r.
zacząłem pracować w Gorzowie. Od tamtej pory bez przerwy zajmowałem się kulturą fizyczną, w tym jej
nauczaniem, aż do 1975 r. Zajmowałem się tym w kilku szkołach w Gorzowie: w Zieleńcu, w Technikum
Ekonomicznym, Technikum Elektromechanicznym, Technikum Gastronomicznym. A także w
Myśliborzu. Zajmowałem się też LZS-ami (Ludowe Zespoły Sportowe zajmowały się krzewieniem
sportu w mniejszych miejscowościach – dop. red.), szkoliłem ratowników WOPR, prowadziłem szkolenia
dla nich, sędziowałem zawody pływackie, za co dostałem uhonorowany tytułem zasłużony sędzia
pływacki… Sporo tego było, przyznaję. Kochałem to i kocham nadal. Choć już nie mogę robić tyle, co
kiedyś. Obecnie cały czas jestem aktywny w Stowarzyszeniu Przyjaciół Kształcenia i Wychowania Młodzieży,
które prowadzi szkołę na Piaskach. Wcześniej byłem tam nauczycielem i dyrektorem. Staram się być na
bieżąco (uśmiech).
Czyli ma pan najlepsze kompetencje, by powiedzieć mi, dlaczego przez ostatnie lata młodzież
roztyła się, zaczęła chorować i masowo unikać lekcji wychowania fizycznego?
To wynika ze zmian w naszym życiu. Młodzież ma dużo więcej rozrywek, niż kiedyś. W dawnych latach
ucieczką od nudy był sport, aktywność. Teraz wielu wybiera komputer, telewizor.
Ale nauczyciele W-F też czasami idą na łatwiznę: rzucają piłkę i mówią „grajcie sobie”.
Nie byłem takim nauczycielem. Najczęściej ćwiczyłem z uczniami. Na 100 proc., całą lekcję. Byłem
zaangażowany, widziałem w tym sens. I powiem panu, że nie kojarzę, by były jakieś próby zwalniania
się, ucieczek, migania. Uczniowie kiedyś lubili sport i aktywność fizyczną. Z tymi z Zieleńca na basen
chodziliśmy piechotą do łaźni! Piechotą! Nawet zimą. Organizowaliśmy też obozy wędrowne. Piechotą
ze Szczecina do Gdańska, piechotą z Bielska-Białej do Zakopanego. Takie były trasy! Młodzi się do tego
garnęli. Tylko trzeba było mieć do nich podejście. Musieli poczuć, że dla nauczyciela czy wychowawcy,
to też jest pasja.